Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jące kornaka zwierzę, swoich braci bezradnych, bezbronnych wobec przebiegłości i obojętności człowieka.
Słoń dobrnął do wioski i korytem niegłębokiej, górskiej rzeki, ominął ją niespostrzeżenie.
Wszedł do dżungli i przystanął, aby odpocząć po ciężkiej drodze.
Oddech Birary stał się świszczącym. Wychudłe boki zapadały się i podnosiły z wysiłkiem.
Słoń wydawał chwilami głuche jęki.
Nie mógł jeść. Czuł nieznośny żar w paszczy. Wysychał i sztywniał język.
Odnalazł potok, pił długo i chciwie.
Ukrył się w haszczach i tam się położył.
Czuł wielką, przeraźliwą słabość w całem ciele.
Nie myślał już o niczem, niczego nie pragnął, nie radował się i nie smucił.
Jakaś obojętność ogarnęła go, przytłoczyła do ziemi myśli jego i tęsknotę.