Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawrócił z miejsca i pobiegł na wschód.
Trzymał się kierunku gościńca, lecz sunął przez las.
Gdy słyszał głosy ludzi, zaczajał się, przepuszczał ich i szedł dalej.
Dążył tam, gdzie z niezwykłą siłą odżyły w niem niegdyś wspomnienia i zew wolności.
Pamiętał dobrze wioskę górską, wąwozy południowej Satpury i dżunglę, gdzie dopomagał ludziom w chwytaniu dzikich słoni.
Tak — pomagał! Teraz już wiedział, na jaką mękę skazał swych nieszczęśliwych braci, rozumiał, dlaczego tak długo potem nie mógł odzyskać wesołości i spokoju.
Nie straszyła go już teraz długa tresura i ciężka praca, której miały podlec dzikie słonie, lecz tęsknota, nieukojony żal i gryzący ból w sercu — była to okrutna męka!
W jej to nielitościwe, drapieżne szpony oddał Birara — oswojone, miłu-