Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wisko słonie sąsiedniego radży i pokaleczył je.
Przez kilka dni miał jeszcze nadzieję, że ujrzy przyjaciół.
Podchodził do sztachet pałacowego ogrodu i trąbił ponuro i błagalnie, jakgdyby pytał:
— Kiedy powrócicie? Gdzie jesteście? Czemuż opuściliście mnie starego? Tęskno mi za wami!... Przychodźcie! Przychodźcie!
Nie wiedział strapiony biedak, że ci, których wołał, płynęli już na pokładzie pięknego statku i z dniem każdym oddalali się coraz bardziej.
Birara zrozumiał wreszcie, że przyjaciele zniknęli nagle.
— Gdzie są? Gdzie? — mknęły myśli w stroskanej, mądrej głowie zwierzęcia.
Nie widziano go przez kilka dni.
Oddalił się do wąwozu, gdzie bywał z chłopakami codziennie.
Stawał przed skałą, okopconą dy-