Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w wąwozie, chłopacy postanowili zrobić wycieczkę aż do końca jaru.
Znaleźli tam małe bagienko. Sitowie i duże, jasno-zielone liście lilji wodnej okrywały powierzchnię wody i grząskiego torfowiska.
Birara znalazł tam jakieś korzonki i raczył się niemi z parskaniem.
Amra, wyciąwszy długą gładką trzcinę, majstrował z niej fujarkę.
Królewicz błąkał się po brzegu bagniska i przyglądał się barwnym motylom, unoszącym się nad wodą.
Nagle usłyszał cichy świst i jakgdyby klaśnięcie bicza.
Zdumiony rozglądał się dokoła.
Świst powtórzył się już wyraźniej i bliżej.
Nassur spojrzał na ziemię. Z poza kępy wysuwał się wąż.
Nigdy takiego jeszcze nie widział.
Żółty i długi płaz miał na karku dwa czarne kółka, połączone ciemnemi pasemkami.