Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Złe, nieruchome oczy jego wbijały się w chłopaka.
Prężne ciało kurczyło się gwałtownie i sunęło powolnie naprzód.
Gad zatrzymał się, zamarł na chwilę, a potem, sycząc, jął unosić płaską głowę i śmigać czarnym, długim językiem.
Kark węża zaczął się rozdymać, przybierał kształty płaszcza, na którym niby okulary czerniały dwie ciemne, połączone ze sobą plamy.
— Amra! — zawołał królewicz. — Biegnij tu — znalazłem zabawnego węża! Schwytamy go...
Chłopak przybiegł natychmiast, trzymając w ręku giętką trzcinę.
Rzucił okiem na płaza i poznał odrazu najstraszliwszą z jadowitych żmij — okularnika.
Widział takiego gada, gdy rodzice Amry mieszkali nad błotnistą Narbadą. Okularnik ugryzł wtedy córkę sąsiada, a dziewczynka wkrótce zmarła.
Wtedy to nasłuchał się chłopak