Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty, strzegące zwierzyny w dżungli, nie mogły dostrzec ukrytych w nim spiskowców.
Nawet największego z nich.
Birara, widząc królewicza, pędzącego do wąwozu, dreptał za nim z wesołym pomrukiem.
Lubił te wyprawy starowina. Rosły tam bowiem drzewa mangowe, a soczyste, wonne ich owoce lubił stary łakomiec. Dostawał też zawsze jakiś przysmak osobliwy od królewicza i Amry.
Chłopaki siadały pod zwisającą skałą i wdawały się w pogawędkę. Zwykle zaczynał Amra.
Opowiadał obszernie i szczegółowo o życiu i pracy biednych wieśniaków, posiadających pole mniejsze od najmniejszej sali pałacu Nassura; o rybakach, którzy giną często w siwych, syczących falach oceanu lub zostają pożarci przez żarłoczne rekiny.
Amra snuł opowieści o odważnych niestrudzonych myśliwych, przecinających dżunglę, gdzie błyska zielonemi