Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z hebanu, ozdobionych chińską, misterną rzeźbą. Pod ścianą mieściły się niskie szafki oszklone, przeładowane różnemi przedmiotami sztuki chińskiej, japońskiej, indyjskiej i rosyjskiej; była tam nawet spora grupa porcelanowa z Sewru, przedstawiająca tańczących markizów i markizy.
Przed tronem stał długi, bardzo niski stół, przy którym siedziało na poduszkach ośmiu poważnych Mongołów. Pośrodku, na miejscu prezesa zobaczyłem starca o twarzy dobrotliwej i rozumnych, przenikliwych oczach. Oczy te przypominały mi oczy figur japońskiego buddyzmu, jakie widziałem w muzeum cesarskiem w Tokjo, wykute z drogich kamieni oczy Amidy, Danniczi-Buddhy, bogini Kwan-Non i dobrego bożka Chote.
Był to „święty“, szanowany nietylko w Mongolji, lecz i poza jej granicami — Dżałchancy-Hutuhtu, „bóg“ (gegeni) i władca klasztoru w pobliżu jeziora Tessin-Goł, obecnie zaś prezes mongolskiej rady ministrów. Reszta obecnych składała się z ministrów, chanów i wpływowych choszunnych książąt Hałhi.
Barona z honorami posadzono obok prezesa, dla mnie podano krzesło europejskie. Posługując się tłumaczem, baron oznajmił ministrom, że za parę dni opuszcza Mongolję i poleca w dalszym ciągu bronić niezależności ziemi, należącej