Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serce temu przejezdnemu kupcowi? Jak mogłaś, jak śmiałaś? Widzę na twoich ustach ślady jego pocałunków, słyszę pod pułapem echa twoich przysiąg i słów pieszczotliwych! O, Tatjano, Tatjano! Jaka męka, jakie przekleństwo!
Głos się urwał, ale doszły mnie stłumione, ciężkie szlochania Teternikowa.
Długo trwało milczenie. Szloch ustał nareszcie. Zapanowała cisza zupełna.
— Mów! Mów! — rozległ się rozkazujący, namiętny szept mężczyzny.
— Już wszystko ci powiedziałam, — smutnym głosem, z głębokiem westchnieniem odezwał się kobiecy głos. — Jam nie winna przed tobą, Dymitr! Lubiłam słuchać jego opowiadań o szerokim bożym świecie, lecz nie było między nami nic, nawet słowa o miłości nie wypowiedzieliśmy. On był czysty i młody i nie znał grzechu... Ja ci to mówiłam, przysięgałam na pamięć ojca mego i na miłość do matki. Poco dręczysz siebie i mnie?...
Nie słuchałem dłużej. Narzuciłem na siebie kożuch i wyszedłem na podwórze. Czarne, grudniowe niebo wisiało nisko nad ziemią, a na nim, jak pochodnie, paliły się gwiazdy.