Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wjechaliśmy w wąwóz, otoczony zwisającemi skałami. Panował zmrok, gdyż dzień był szary i ponury. Wkrótce wyjechaliśmy na wielkie bagno, obrośnięte ze wszystkich stron gęstemi krzakami. Bagno nie zamarzło. Zdziwiło nas, że wśród krzaków, grzebiąc się w śniegu, biegały setki białych kuropatw, a ze środka bagna dwukrotnie zerwały się dzikie kaczki. Zima, mróz, lód, śnieg i naraz — dzikie kaczki!
Mongoł-przewodnik tłumaczył nam:
— To bagno nigdy nie zamarza, zawsze jest ciepłe! — Tu kaczki gnieżdżą się przez cały rok i ze wszystkich stron zlatują się kuropatwy, łatwo znajdując żer w miękkiej, ciepłej ziemi.
Gdy przejeżdżaliśmy brzegiem bagna, nagle zauważyłem nad brunatną jego powierzchnią płomyk ognia, który mignął w powietrzu i zgasł. Po chwili jednocześnie w kilku miejscach zabłysły inne ogniki i również bez śladu przepadły. Były to tak zwane „błędne ogniki“, uświęcone tysiącem romantycznych legend, chociaż chemja objaśnia to zjawisko bardzo prozaicznie, a mianowicie zapaleniem się metanu, gazu błotnego, który wytwarza się przy gniciu resztek roślinnych.