Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mongolję. Cóż nam ci zbóje mogą uczynić? Niech tylko spróbują! Szkoda, że niema mego chłopaka w domu, właśnie pojechał do tabunów i powróci dopiero jutro wieczorem.
Po paru godzinach rozstaliśmy się bardzo przyjaźnie. Musiałem obiecać Bobrowym, że w powrotnej drodze zatrzymam się w ich „choszunie“ („choszun“ po mongolsku znaczy dom, zagroda, lub majątek ziemski).
— Co panu o nas nagadał stary Bobrow? — spotkali mię szyderczem pytaniem Kanin i Gorochow.
— O was nie było mowy, ponieważ, dowiedziawszy się, żem u was stanął, nie chciał zpoczątku rozmawiać ze mną. Cóż takiego zaszło między wami? — zapytałem, nie zdradzając swych myśli.
— Stare porachunki... — mruknął Gorochow.
— Złośliwy stary! — wtórował mu Kanin.
Mówili spokojnie, lecz wystraszone męczeńskie oczy Kaninowej znowu w trwodze panicznej spojrzały na mnie, jak gdyby oczekując śmiertelnego ciosu.