Strona:Ferdynand Ossendowski - Dimbo.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słoń, coraz wyżej unosząc uszy, słuchał i tylko raz po raz głośno wciągał powietrze.
Tulor szybko przeciął drut, przyczepiony do pniaka, i zawołał wesołym głosem:
— No, wstawaj teraz i zwiewaj!
Słoń zerwał się na równe nogi i jak gdyby zamierzał pójść za radą chłopaka, lecz ból nie ustąpił. Drut tkwił w przeciętej skórze i zaciskał poranioną pęcinę. Słoń, odbiegłszy kilka kroków, stanął i podniósł nogę.
Tulor, nie namyślając się długo, podszedł do