Strona:Ferdynand Ossendowski - Dimbo.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczął zbliżać się powoli, oglądając słonia ze wszystkich stron.
— Piękne zwierzę! — zachwycał się chłopak. — Większy nawet od sławnego Dimbo, który nosi na grzbiecie fotel radży Gedalwiru. Trzeba go ratować!
Postąpił kilka kroków naprzód. Słoń zachrapał i groźnie podniósł trąbę.
— Nie gniewaj się, mały, — przemówił łagodnie Tulor — nie połknę przecież ciebie! Leż spokojnie, a ja tymczasem obmyślę coś dla ciebie.
Podszedłszy z tyłu i przekonawszy się, że słoń nie dosięgnie go trąbą, chłopak pochylił się nad usidloną nogą.
— Ho, ho, a toś się pokaleczył, bracie! — mruczał Tulor, oglądając drut i przeciętą skórę. — Leż teraz cicho i bądź cierpliwy. Jeżeli zaboli — syknij, ale bez awantur i krzyków, bo to na nic!