Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze... — szepnęła dziewczyna. — Czy wierzy pan w zwycięstwo nasze? Tak czy nie?
Lis milczał, unikając odpowiedzi, która bolała go, bo już ją oddawna nosił w sobie. Patrzał na Juljannę błagalnym wzrokiem, jagdyby oczekiwał od niej zwolnienia od nieznośnej męki.
— Tak czy nie? — prawie surowo powtórzyła panienka.
Lis westchnął i przez zaciśnięte zęby z jękiem rzucił jedno tylko słowo.
— Nie!
Dziewczyna ręce splotła na kolanach i szepnęła:
— Ja wiem to napewno!
— Pani?! — zawołał.
— Tak! — odparła. — Wiem, że wojnę przegramy, bo myślę, że już ją przegraliśmy. Nie znalazło się bowiem w Polsce nikogo, kto mógłby cały naród porwać do walki... Ale nie o tem chciałam mówić!
Lis słuchał z coraz większym zdumieniem i trwogą.
— Panie Władeczku, — szepnęła panienka, biorąc go za rękę, — chciałabym myśleć, że to ja wskazałam ci drogę do Polski...
— O, tak! — wyrwał się Lisowi namiętny okrzyk.
— Tak też myślałam... — ciągnęła Juljanna smutnym głosem. — To mię boli teraz!... Czuję wyrzuty sumienia... Może nie powinnam była wołać cię tu...
Młodzieniec podniósł głowę i patrzał na dziewczynę z oburzeniem.