Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ków, nigdy niepatrzące wprost w oczy, rozjaśniały się na widok jaśnie pani, chociaż dziedziczka nie zniżała się do chłopstwa. Jednak od strzechy do strzechy, od kurnej chaty białoruskiej do szałasu leśnego bartnika lub smołokura, co łyko darł i dziegieć gnał z wykarczowanych pni brzozowych, biegła gadka, że jaśnie wielmożna dziedziczka użaliła się nad losem żony i dzieci Justyna Szeweriuka, co to odrynę w Sawkach panu swemu podpalił i omal, że nie puścił „czerwonego kura“ na cały folwark, i życie jego z surowych dłoni męża-rycerza wyrwała; opowiadano sobie wszędy, że gdy srogi mór spadł na dzieci, z Witebska sprowadziła niemca-lekarza i niejedno chłopskie dziecko ocaliła od śmierci.
Sąsiedzi oczom i uszom swoim nie wierzyli, słysząc o ciszy, panującej dokoła Lipkowszczyzny, i o tem, że Haraburda z żoną odwiedzają bliskie i dalekie włoście, nie mając przy swej kolasie zbrojnych pachołków dla obrony przed napaścią różnych łotrzyków najemnych, włóczęgów bezdomnych i z lada jakiego powodu podnoszącego się chłopstwa.
Lubiono powszechnie pana Władysława, jako dobrego kurdesza do wypitki i do szabli, za zmysł wojacki, za stateczny rozum na radzie oszajców, za powagę imienia znakomitego i za list przypowiedni, podpisem i pieczęcią królewską ozdobiony, a czyniący z młodego rycerza regimentarza na cały kraj inflancki. Polubiono go teraz jeszcze bardziej za nadobną małżonkę, panią „całą gębą“, jaką była młoda Haraburdzina z możnego rodu Sieniawskich.
To też zjeżdżali się goście z bliskich i dalekich stron w odwiedziny, z upominkami, na naradę i po