Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się jednak z pod zasłony, więc rycerz zmiarkował, iż musiała być starą. Szła skulona i płakała, cienkim żałosnym głosem zawodząc.
— Co ci jest, lalla? — spytał pan Haraburda, zbliżając się do niej.
Podniosła na nieznajomego wylękłe, zapłakane oczy i, ujrzawszy cudzoziemca, zapytała:
— Jesteś niewolnikiem?
— Nie, — odparł — jestem pałacowym alem-ghela.
— Nie patrz na mnie, odwróć oblicze swoje lub zakryj je połą swego burnusa — rzekła. — Inaczej, jeżeli ktoś ujrzy nas rozmawiających, głowę twoją poszlą w koszu do Mellah!
— Za co? — zdziwił się pan Haraburda, jednak szerokim rękawem arabskiego płaszcza, który oddawna już nosił, twarz sobie zasłonił.
— Nazywam się „Bida Ghezal“! — szepnęła z dumą.
— Nie znam ciebie, lalla, i imienia twego nie słyszałem nigdy! — rzekł rycerz.
— Jestem pierwszą żoną potężnego sułtana, pierwszą i najnieszczęśliwszą! — rzekła, wybuchając głośnem łkaniem.
Opuściła się na trawę i, kiwając się, jak pokrzywdzone dziecię, jęła się żalić stojącemu przed nią rycerzowi:
— Kochał mnie wielki sułtan, Ahmet-el-Manzur, który ród swój od Mahomeda-proroka wywodzi. Szalał za mną, aż mój ojciec, władca gór, możny kaid Tarudantu, za żonę mię oddał sułtanowi. Zrodziłam mu trzech synów, a teraz małżonek mój odtrącił mnie, młode i płoche dziewczyny rodu nieznanego do swego seraju wprowadzając! Sułtan w uciechach miłośnych