Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niej i rychlej narazi cesarzowi, elektorowi, księciu pruskiemu, Dunom, Hanzie i Gdańszczanom, a my przy tym ogniu swoją pieczeń upieczemy! To, coś gadał o podłym stanie, ma rację, ale, mopanku, u nas panowie-szlachta rej wodzą. Nic z tego nie będzie!
Pan Haraburda nie odzywał się. Spostrzegłszy to, hetman rzekł:
— Wiem, żeś z domu przez czas choroby małżonki nie wychodził, więc nie wiesz, co się w Pucku dzieje.
— Byłem u pana starosty Weyhera, mówił mi o wszystkiem! — odparł rycerz. — Teraz macie już innych komendantów: Murreya, Witta, Magnusa, Eilerta, Argana...
— Nie wiesz, jednak, że Witta, który był trochę piratem, nim się do nas dostał, na swoją stronę przekabaciłem, a on, ho! — najlepszy z nich żeglarz i wojennej duszy, zuchwały człek! On jeden z nich o ciebie, mopanku, wszystkim do oczu skakał, ja ci powiadam! Ale in medias res! Otrzymałem wieści, że szwedzkie galjony, od ciebie nauczywszy się procederu, napadają na osiedla pruskie, brandenburskie i pod Elbląg przychodziły niedawno, gdzie ogniste karkasy rzucały na angielskie galery z suknem. Hę! rozumiesz, mopanku?
Panu Haraburdzie oczy płonąć zaczęły, aż hetman śmiechem parsknął, wołając:
— Póty kot mruczy, póki szperki nie zje, a potem się oblizuje! Ja ci szperkę pokazuję, mopanku, ja ci powiadam!
— To ją zjem! — odparł pan Haraburda.
— Toś mi taki, bywaj! — zakrzyknął pan Koniecpolski i znowu jął rycerza do szerokiej piersi tulić i po włosach gładzić.