Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobre strumienie wpuściliśmy do Dubissy! Nie frasuj się, bracie! Żyjemy my trzej, głowy się nam mocno trzymają na karkach i rozważają, jak się widzi; ramiona machać mogą szablą aż miło, — widzieliśmy na tym nieboraku-lisowczyku! Żyją lube druhy — Komar z Mohlera, i co krzaczek — to Korsaczek, kabłąkowaty Kiełpsz, rudy, jak lis, Mohuczy i mohucze, jak Mohuczy, Lisowie; oddycha, do zwady, niby litwin, skory Stulgiński Seweryn! Toż to cała chorągiew setna, bo co chłop — to na schwał, a każden — niby kij nasiekany, wszystkiego spróbował i wszystko zdzierżył! Nie frasujmy się! Napijmy się...
Rzekłszy to, dorodny pan Tomasz duszkiem wychylił swój kubek.
— Ciesz się, matko, syn pije gładko! — zaśmiał się Mzura. — Wasze zdrowie, mili moi!
Kubki zaczęły krążyć gęściej, co widząc, pacholik, usługujący przy stole, mrugnął na hajduka, a ten po chwili postawił na stole omszały gąsiorek.
— Zabierz wino, chłopie, bo co nadto, to niezdrowo, a żebyś nie był z krzywdą, naści dukata. Co z niego pan Fugger zwróci, sobie weźmiesz na pociechę! — rzekł pan Haraburda i rzucił na stół złotego dukata.
Powiedział to tak głośno, że wszyscy w izbie słyszeli.
Goście przyglądali się nieznajomym, a bitnym i hojnym młodzieńcom z coraz większą ciekawością i podziwem.
Był to jednak dla przyjaciół dzień feralny. Zdawać się bowiem mogło, że ze starych, grubych murów i z potężnych sklepień winiarni imć pana Fuggera tryskały jakoweś niewidzialne źródła waśni i burdy.