Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Głupiś! odparł szyper. — Złego, jak robactwa, wszędzie pełno! Tego nie wyżeniesz łacno!
— A jeżeli ogniem spróbować? — zaśmiał się imć Kubala.
Posłyszał te słowa pan Haraburda i rzekł z powagą:
— Ogień na Szwedów Rzeczpospolita rzuci teraz, czy później, a będzie to okrutna kara! Nikt się jej nie ostoi!
— Oby prędzej ten czas przyszedł! — westchnął Kubala.
— Czy prędko, czy nie — tego nie wiem, a że przyjdzie, w to wierzę! — odpowiedział rycerz.
— Eh! Niemas Pyzy nasego, — mruknął jeden z Mazurów — tenby ci ksyknął bez długiego cekania: „dajciez mi zagiew, a ja cerwonego kura na cały Stokholm zucę i łuną samemu królowi w jego legle zaświce!“ Niemas Pyzy! Spi nieboracyna głęboko na dnie tego moza, co tylu juz łyknęło na zawse! Eh! Pyza, Pyza, brachu nas najmilejsy!
I jakgdyby odpowiadając na te wspomnienia żałośne, zawyła wśród żagli i lin potężna dma, zwieruszyła, skotłowała morze i szaleć zaczęła, niby ścierając ślady walki. Tętniły żagle, śpiewając ponurą pieśń, gięły się i skrzypiały maszty, dudniły, naciągane jak struny olbrzymiej lutni wanty i liny; brygantyna szustała i ryła morze, niosąc przed sobą pienny pióropusz kipieli. Wały wylatywały nad dziobem, z sykiem i pluskiem przelewały się przez pokład, biły w burty i rufę, aż jęczeć zaczęły i żalić się grube wręgi i okute żelazem tarcice steru.
Z pośród fal jakieś widma chybkie, może dusze zatoniętych żeglarzy, wychylały się i miotały, długie,