Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liśmy tu waszych kupców, rolników, rybaków, panów szlachetnie urodzonych oraz Szwedów, którzy to ludzie tak zapchali drogę, że dojść do was nie mogliśmy ad magnam nostram sollicirudinem, lecz przyrzekamy wam, jako żeglarze uczciwi, że w odwiedziny przybędziemy primo quoque tempore. Na grzbietach waszych chudopachołków, cośmy koło Wollina pozostawili, odczytacie, jaśnie oświecony Elektorze, co Was czeka, jeżeli dłużej, jak owa przekupka z rynku, ślepiami zerkać będziecie na zachód i na północ, chociaż to wam, Elektorze, nie przystoi, boć stary jesteście i pludry, a nie jubkę do pasa uwiązujecie.
Waszej oświeconości brandenburskiej powolne sługi...
Przy ryku, śmiechu i krzykach okrętników pan Haraburda skrzętnie wypisał nazwiska całej załogi, datę wystawił i, w smole, którą szczele pokładowe dychtowano, rękę umaczawszy, plasnął dłonią szeroką, pieczęć na epistoli takowej umieszczając.
— Hej tam, który, skocz-no do jolki i oddaj jakiemu rybakowi, aby księciu swemu pismo doręczył, a dodaj mu tego talara za pośpiech! — rzekł ze śmiechem mocno podochocony rycerz.
— Gdyby ten rybak, co pismo powiezie, wiedział, on by i tysiąca czerwonych złotych za takowe posłowanie nie chciał wziąć — zawołał, tarzając się od śmiechu, imć Kubala. — Wyłoi mu skórę na safjan elektor!
— A ja tam i bez talarów do elektora pobiezę i pysmo z łapki do łapki włoyę! — krzyknął, wychodząc z tłumu majtków, komendor Pyza, zadzierżysty Mazur.
— Tak i włozę! — powtórzył, błyskając oczami.