Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cemi do przyjaciela, dla którego z Lipkowszczyzny mienie jego wywieźli, z rąk Szwedów wyrywając.
Zawisły na ścianach stare zbroje i oręż, rogi, skóry, kobierce, tkaniny zdobyczne, drzeworyty i wiszące niegdyś w świetlicy — starożytny krucyfiks z Chrystusem z kości słoniowej; stanęły na półkach sprzęty stołowe, a wśród nich złote dzbany i misy, z weneckiego szkła puhary, saskie półmiski, do Sieniawskich należące, a przez wojewodę Piotra nadesłane.
Dobrze było młodym w swoim domu, a dobrze, pewno, było i gościom, bo śpieszyli przy każdej sposobności doń zajrzeć i czas jak najdłuższy spędzić przy kominku, czy przy stole biesiadnym.
U państwa Haraburdów w owym czasie przebywali ciotka pani Wandy — stolnikowa lubelska i młodsza siostra — panna Regina Sieniawska, dziewoja piękna, śmiała w słowach i ruchach, acz do sakramentu małżeńskiego jeszcze leciami nie dojrzała.
Nie dziw więc, że w domu przy Długowsi tłoczno było od młodego rycerstwa, co z Malborku i od pana Lanckorońskiego przy lada okazji do Gdańska się zlatywało, aby w ciemne oczęta panny Reginy spoglądać, wzdychać i na słówka ją wyciągać.
Z tych zalotów śmiał się imć Wojciech Kubala i mówił do pana Władysława, bacząc, aby się po — szlachecku wyrażać i do mowy mazurskiej z pod Ełka nie powracać:
— Przyjeżdżał tu, dostojny panie, owy porucznik pancerny — pan Wiesław Potulicki i nuż, mój panie, przed panienką naszą umizgi wyprawiać, a oczy przewracać, a wzdychać, a kułakami się w piersi bić, że aż huczało, powiedziałbyś, z garłacza ktoś wali i wali!