Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ziemcem, który przypadkowo zawinął do naszego cichego, zapadłego kąta.
Po chwili ściskałem drobną, suchą dłoń Sun Dara. Był to młody Hindus wprost cudownej piękności: wiotki, wysmukły, jak palma, młodzieniec miał natchnioną twarz i pełne płomieni oczy. Europejskie ubranie jeszcze bardziej podkreślało matową smagłość jego cery, świeże, namiętne usta i połyskujące białe zęby.
Sun Dar usiadł przy stoliku, lecz w jego oczach dojrzałem jakąś trwożną czujność i zaczajoną podejrzliwość. Zresztą był bardzo uprzejmy i zachowywał swobodę i pozorny spokój. Hindus zaczął gwarzyć, bardzo dowcipnie żartując i śmiejąc się dźwięcznie. Przyglądał mi się bacznie, a gdy opowiedziałem, że tej zimy spędziłem dwa miesiące w więzieniu za „rewolucję“ studencką, zapałał do mnie nieukrywaną sympatją. Dowiedziawszy się, że chcę zwiedzić kraj, korzystając z nieszczęścia „Kostromy“, ucieszył się i zaprosił mnie ze sobą.
— Jadę za godzinę do Czajbusy, do rodziców. Mieszkają na wsi, więc pan będzie mógł poznać życie Hindusów. Dżungla Nagpurska jest też nader pociągająca, gdyż nie bardzo ją jeszcze wytrzebiła ręka brytyjska.
Odprowadzani przez ironicznie uśmiechającego się szeryfa, siedzieliśmy w godzinę później z młodym Hindusem w wagonie kolejowym.
Gdy pociąg ruszył i Balasor pozostał za nami, Sun Dar błysnął oczami i syknął ze wściekłością:
— Ten człowiek chodzi dokoła mnie, jak tygrys, a skoczyć nie śmie! Wie ten opasły, pijany wieprz, że gdyby włos mi z głowy spadł, podnie-