Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Opowiedziałem mu o przygodach „Kostromy“ i moich podróżniczych zamiarach. Wysłuchał uwaznie, podniósł się i, zdejmując korkowy hełm, zawołał:
— Bardzo rad jestem widzieć cudzoziemca! Nudy tu śmiertelne, o, jakie nudy! Gdyby nie whisky, opjum i polowanie — porządny chrześcijanin musiałby się chyba powiesić... Ale nie zaprezentowałem się Panu? Odzwyczaiłem się już od dobrych manier. Jestem John Hallysway, szeryf policji obwodu Balasor i Ghanney.
Uścisnęliśmy sobie ręce.
— Hallo, boy! — ryknął szeryf. — Soda, whisky, lód!
Gdy hindus — sługa podał żądany trunek, naczelnik policji zaczął rozmowę.
Właściwie gadał tylko szeryf. Opowiadał mi trochę a Indiach, trochę o Hindusach, więcej o polowaniu na tygrysy, a jeszcze więcej o sobie. Skarżył się na niezrozumienie jego zasług przez gubernatora i rząd.
— Lecz wykombinowałem jedną sztuczkę, która, jeżeli mi się uda, stanie się początkiem prawdziwej karjery! — przymrużając swe zimne oczy czcigodny mister John Hallysway.
Pochyliwszy się do mnie, szepnął:
— Wykryłem, mój panie, bardzo niebezpiecznego spiskowca przeciwko Anglikom i złapię go albo unieszkodliwię, jakem John Hallysway!
Chciał mówić coś dalej, lecz w tej chwili błysnęły mu oczy, umilkł i, uśmiechając się, krzyknął:
— A! Good day, mister Sun Dar! Prosimy do naszego stolika. Poznajomię pana z cudzo-