Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zumiał, uwięzionych się bał, i zezwolił na niesłychane w dziejach zjawisko, by pozbawieni wszelkich praw stanu katorżnicy sprawowali sąd nad naczelnikiem więzienia, w którym się znajdują...
Zakrawa to na bajkę, a jednak jest to najrzetelniejsza prawda.
I gdybyśmy w tym postawieniu komendanta w stan oskarżenia, w samym fakcie sądu nad nim mogli widzieć zadosyćuczynienie, o, wówczas byłoby to wielkim tryumfem...
Już sam fakt prowadzenia śledztwa bardzo dodatnio wpłynął na nastrój, zwłaszcza, że i towarzyszki zgodziły się na chwilowe przerwanie głodówki.
Ale ten nasz rzekomy tryumf trwał bardzo niedługo. Komendant zgadzając się na wszystkie warunki głośno oznajmiał, że jest zupełnie o swój los spokojny, że w zupełności nam ufa i bez zastrzeżeń się zdaje na nasz sąd. To obowiązywało. Na zasadzie zebranych danych mieliśmy wydać wyrok... „Podsądny“ czekał na ten wyrok z zupełnym zaufaniem.
Uchwalając postanowienie o przeprowadzeniu śledztwa, braliśmy w rachubę dwie ewentualności: albo śledztwo potwierdzi poprzednie dane, albo je obali... Wydawało nam się wówczas, że „tertium non datur“ A jednak znalazło się to trzecie... Śledztwo nie dało żadnych wyników, badani bowiem dawali bądź wymijające, bądź sprzeczne odpowiedzi... Cóż było robić w takich warunkach? „Pozostawić w podejrzeniu“? — wzorem dawnych sądów sybirskich... Uniewinnić dla braku dowodów, czy wreszcie potępić?