Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swego odstępstwa przed wszystkimi się kryje, nie śmiąc nawet do kraju rodzinnego powrócić...
Jak dziecko płakał, gdy wychodził z więzienia na tę upragnioną wolność...
„Przebaczcie, przebaczcie towarzysze!“
Wszyscyśmy byli przygnębieni, nikt doń ręki nie wyciągnął, nikt słowa przebaczenia nie był w stanie z siebie wykrztusić.
Ten socyalizm, za który tyle krwi już ściekło, nie był dla nas tylko przekonaniem, wyznaniem społeczno-politycznym. Był on naszą wiarą, naszą religią, uświęconą męczeńską śmiercią ukrzyżowanych bojowników. W takich warunkach odstępstwo od krwią zbroczonego sztandaru stawało się niezmytą plamą na nim, której nie mogliśmy przebaczyć.
Nie wszyscy renegaci jednak tak szczerze i uczciwie przyznawali się do pobudek, skłaniających ich do takiego czynu. Przeciwnie; wielu chciało się usprawiedliwić wobec nas, a może i wobec siebie, przez powołanie się na zmianę przekonań, na utratę wiary... Nie przekonali nikogo, nie wyłączając siebie samych... Tam gdzie za przekonania wieszają lub przez długie lata męczą w więzieniach — oznajmiać urzędownie o zmianie przekonań, by uzyskać przebaczenie jest zbrodnią, jest uświęceniem, sankcyą gwałtu nad innymi. To też mieliśmy na Karze towarzysza, prawda dotkniętego obłędem umysłowym, ale bądź co bądź człowieka, który uczciwie zmienił dawne przekonania... W jego chorym umyśle socyalizm nie wykluczał rządów absolutystycznych, był to carysta w literalnym tego słowa znaczeniu, uwielbiający Aleksandra III-go, a jednocze-