Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wania prośb o ułaskawienie, była przez nich powitaną ż największą radością i ze w krótkim przeciągu czasu wszyscy zdrajcy jeden po drugim przez podanie prośby zwolnili towarzyszy od swojej obecności, wywołując śród uwięzionych uczucie ogromnej ulgi.
Kontyngens podających prośby o ułaskawienie, niestety, składał się nietylko z tych już dawno upadłych ludzi. Byli i inni, uczciwi, przekonani których dziesięcioletni pobyt w więzieniu złamał i skruszył. Ci ludzie, padając do stóp cara, mieli zupełną świadomość ohydy swego czynu.
Pisali prośby, a dusza się w nich burzyła przeciwko temu. Była to straszna walka ciała z duchem, instynktu samozachowawczego z sumieniem.
„Ja też chcę zaznać życia... Ja nie żyłem jeszcze... Wybaczcie towarzysze! „pisał jeden z tych upadłych, najbardziej uczciwy, najbardziej nieszczęśliwy. Uczciwość nie pozwalała mu kryć przed towarzyszami prawdy. Pisał to, co czuł w rzeczywistości. Rwał się na wolność, jak motyl rwie się do światła, niepomny, że wyrzuty sumienia doszczętnie w zgliszcza obrócą cały urok tej wolności, że mary straconych na szubienicy towarzyszy we dnie i w nocy jak zmora dusić go będą i tę upragnioną wolność zatrują; że wspomnienie o tych, których porzuca w więzieniu, którzy też życia nie zaznali, też mieli prawo do tego życia, ale którzy to swoje prawo złożyli na ołtarzu idei i ginęli w więzieniu, że wspomnienia o nich wytrącą mu z rąk puhar życia i wszelką radość zatrują... Nie pamiętał o tym i zginął... ukorzył się, upadł i dziś z hańbą