Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

torgę w katordze, coś gorszego niż śmierć, bo przez długie lata co dzień, co godzina, co chwila niemal mieli odczuwać na każdym kroku naszą pogardę, z każdego naszego gestu, ruchu, spojrzenia nawet mieli odczytywać to, że są podli; pomijając już to, czyż rzywiście bylibyśmy w stanie sami obojętnie patrzyć, jak ludzie w naszej obecności jęczą z głodu, kiedy my, syci, jesteśmy w stanie ich od tego uratować? Czyż rzeczywiście moglibyśmy pozostać obojętni, gdy władze zaczną się znęcać nad ich godnością osobistą, korzystając z tego, że nikt w obronie ich nie wystąpi?... Nie! Była to tylko teorya. Ogół karyjczyków na takie postawienie kwestyi ani nie chciał, ani się mógł zgodzić. I zostawiono ich w więzieniu na równych prawach z innymi, ciesząc się duszy z tego, że byli to ludzie ubodzy, że przez przyjęcie do komuny daje im się lepsze warunki bytu, nic w zamian nie biorąc... To było jedyne szczęście i ich i nasze... Bo dawać takim ludziom można, ale jakże od nich brać cokolwiek?
Na pozór będąc równymi pozostałym towarzyszom, wszyscy ci zdrajcy czuli się jednak obco, bardziej niż obco w naszym środowisku, bo nie mogli nie odczuwać przedziału, powiedziałbym przepaści pomiędzy sobą a nami. Nie tylko o przyjaźni, ale nawet o koleżeńskich stosunkach nie mogło tu być mowy. Z konieczności zbliżali się ci nieszczęśliwi pomiędzy sobą. Ale brak wzajemnego uszanowania i temu stawiał tamę i źle tym paryasom było na Karze, bardzo źle...
Nie dziw więc, że uprawiana przez departament policyi polityka zachęcania do korzenia się, do poda-