Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lować nas od całego świata żywego, jak gdyby państwo w gruzy się obrócić od tego mogło, jeżeli zamknięci na odległość 10 tysięcy wiorst od stolicy więźniowie prześlą krewnym, znajomym a nawet towarzyszom jakąś wiadomość o sobie, a choćby o wynikach, do jakich ich doprowadziło rozmyślanie w więzieniu o kwestyach społecznych. Nie dopuszczano do więzienia ani gazet ani miesięczników; otrzymywane przez więźniów listy smarowano różnemi odczynnikami chemicznemi, by się przekonać, czy rodziny nie komunikują więźniom, broń Boże, czego z wolności, żandarmi skrupulatnie rewidowali nawet kryminalistów którzy nam wodę przywozili do więzienia i przeszukiwali produkty spożywcze.
A jaki był ich tryumf, jaka radość, gdy im się udało przyłapać kartkę, przesyłaną do towarzyszek, albo do którego z wypuszczonych do „wolnych komand“. Było to dzikie i śmieszne. Cóż im lub komukolwiek mogło szkodzić, że mąż, siedzący w więzieniu, prześle bez kontroli żandarmów list żonie, również w więzieniu siedzącej? Nie! było to wzbronione... Ale to nie wystarczało na to, by komunikacya nietylko pomiędzy męskim a żeńskim więzieniem, ale pomiędzy nami a całym niemal światem istniała bez przerwy. Otrzymywaliśmy drogą nielegalną listy, gazety, miesięczniki, a od czasu do czasu pisma zagraniczne i nawet wydawnictwa nielegalne. Miejscowa władza wiedziała o tym, ale nie miała możności temu zapobiedz, bo zbyt żywotną kwestyą było to dla uwięzionych, by nie wymyślili jakiego środka... Robiono rewizye, znajdowano mnóstwo kontrabandy, trofea te wysyłano jako