Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kazał wziąć do ręki patyk, wleźć na piec i pilnować, by karaluchy nie wylazły ze szczelin na pierogi. Ani na chwilę nie wątpiąc, że Iwanow mówi poważnie, naiwnie wykonał rozkaz z literalną ścisłością, wlazł na piec, stał z patykiem w ręku straży, dopóki głośny śmiech sprowadzonych przez Iwanowa na to widowisko towarzyszy nie zluzował go z posterunku.
Ofiarą żartów Iwanowa padło wielu, padłem i ja. Było to przed Wielkanocą. Iwanow nie tylko kucharz, ale i piekarz doskonały, podjął się przygotowania pieczywa. Ja pełniłem, jak zwykle zresztą, funkcyę popychadła.
— Zagotujcie mleko — rozkazał mi szef – weźcie od starosty 4 funty cukru, porąbcie na kawałki, a potem rozetrzyjcie na miałko, wrzućcie do mleka, a potem znowu zapytajcie, co macie dalej robić.
Ani moździerza, ani tłuczka nie mieliśmy na Karze, i owo rozcieranie dokonywaliśmy za pomocą wałka od ciasta. Napracowałem się nie mało, na dłoniach starłem skórę, a po wykonaniu wszystkiego usłyszałem oznajmienie, że cukier posiada właściwość rozpuszczania się w mleku i że zupełnie zbytecznie się trudziłem.
Te żarty urozmaicały pracę, chociaż wogóle dyżurowanie w kuchni nie było ani uciążliwym, ani przykrym, a odbywane raz na sześć tygodni może było i pożyteczne, bo przeplatało pracą fizyczną ciągłą pracę umysłową.
Bardziej przykrym był dyżur w łaźni, raz na 12 tygodni w ciągu 2 dni, o ile nie znajdowało się ochotników do pełnienia tych funkcyi. Dźwiganie kubłami