Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serce uprzedziło dzień, przymusiło stare nogi, ręce... Serce bywa czasem dokuczliwe.
Szarość się srebrna rozpłynęła wokół, a z tej topieli wynurzać się powoli zaczęły zębate szczyty, ostre igle, długie grzbiety nasiekane i spuściste garby dachów.
Jako prawda uznane i dlatego natrętne, co dnia się narzucające panowanie złudy pocznie się niebawem.
Chociaż kto wie... nie powiedziano wyraźnie, po czem to poznamy ów świt inny, upragniony.
Ostatnie momenty skupienia w ciszy i bezkształcie, kiedy dusza nie rwie się jeszcze w stu sprzecznych kierunkach.
Słyszę pacierz poranny obłoków poważnie sunących, ledwo zarysowanych na niebie.
Dzwonnik czeka z ptakiem zaśnionym na ramieniu.

Bóg-Orzeł posłyszał oddech przyspieszony, gorączkowy. Tam w dole pracował człowiek, śpieszył się...
Z wysiłkiem, z napięciem całej woli pracował ów człowiek łopatą. Wbijał ją w twardy, kamienisty grunt i wyrzucał w powietrze czarne, rozlatujące się gruzły.