Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Padały z ciężkim łoskotem, podobnym do westchnienia.
Tak, tak, pomyślał, spieszy się... a wiedząc, iż mu ulży i sił doda, pytając (bo człekowi pomaga rozmowa o wielkim celu), zagadnął:
— Hej! Jakże tam robota?
Gruzły przestały padać, łopata szczękła o bruk, a z dołu doszły wyrazy wyrzucone ze zdyszanych piersi:
— Idzie... idzie... bo ja wiem zresztą... Może ...gdyby noce dłuższe... gdyby długo, długo pożyć...
— Albo mieć komu zostawić łopatę...
— Hm... to trudno... trudno... Wolałbym dożyć...
— Nie bój się! Nie bój! Dożyjesz... myślę, że dożyjesz...
— Tak myślisz... ano to i dobrze...
Znowu rozległo się pośpieszne kopanie. Człowiek pracował, by nagrodzić czas paru sekund na rozmowie zmarnowany ...Tętniło o kamienie żelazo, padały z ciężkim postękiem wielkie gruzły ziemi... a nad pracującym coraz to się robiło jaśniej i jaśniej.
— Co on robi? — spytałem wszystkowidza zawieszonego wysoko.
I usłyszałem werset, znany, ach znany...ale