Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z koroną cierniową na czerwieni niepokalanej... wtem nagle...
— Ktoś krzyknął...
— Nie! Wcale nie! ...Nagle zapłakało dziecko... dziecko... mała dziecina przestraszona tem, że śmieci porwane wiatrem tańczą dziwacznie w kółko.
— I dlatego... ja...?
— Któż ci mówi, że dlatego...? Tak... było... to dosyć... tak, lub podobnie... Dlaczego to ON jeden chyba wie sam tylko... albo i ON nie wie... Może tego pytania całkiem niema... Któż zgadnie... Wiele „kwestyj“ pojawiało się na świecie, pojawia się i pojawiać będzie... choć wcale nie istnieją.
...To prawda. Na pytanie: Dlaczego?... odpowiedzieć się całkiem nie da... i koniec... podobnie, jak na skrzyp drzwi źle nasmarowanych, albo dźwięk dzwonka... pomyślał.
Poweselał. Rzeźwy był, silnym się czuł, wszystko w nim wołało o czyn.
Z wyciągnionemi przed się rękami chodził po kaźni od muru do muru.
Ratować, myślał, ratować trzeba, ...ratować koniecznie, jeśli już nie mnie, to to, co niosę...
... Serca mego męstwo, woli rozmach spętany rozkuć muszę... Tak człekowi nie wolno ginąć,