Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dal... coś mi mówi, że są bardzo blisko! Ale to wszystko jedno. Czy są, blisko, czy daleko, są zawsze poza sferą porozumienia... czyli... niema ich wcale!
I znowu niepodobna znaleźć wyjścia. Znowu staje się wobec klęski.
Czas mijał.
Wszyscy wkoło mierzyli go poczuciem dobra i zadowolenia, ona jedna gorączką niepokoju i rozpaczy.
Aż pewnego dnia stało się coś strasznego.
Powstał szum.
Drobiny odrazu pogłuchły, a tu i ówdzie odezwały się głosy:
— Legenda! Legenda! Wspomnijcie legendę!
Marzycielka nasza ożyła na nowo i w tym chaosie i przerażeniu ogólnem ona jedna powitała radosną nadzieją groźną katastrofę, siląc się przytem na dojrzenie owych drobin pokrewnych, skrytych gdzieś wśród ciżby obcych, chociaż tak bliskich. Ale daremnie. Nie ujrzała ich wcale.
A groza rosła.
Szum zrazu lekki wzmagał się ustawicznie. Płyta poczęła się chwiać, jakgdyby wichr uniósł ją na niezmierny, wzburzony ocean. Moce jakieś szarpały CZARNYM PAPIEREM, który