Przejdź do zawartości

Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
— Spodziewałem się tego. Nie znasz filozofii.
— Myślę tak: Czy my kiedyś staniemy się czemś wyższem, i czy żyjemy poto, aby się kiedyś tem stać?
— To nie jest żadna filozofia moja droga! To się nazywa „circulus vitiosus“! Rozumiesz? To jest błędny syllogizm, czyli inaczej mówiąc głupstwo! To nawet nie jest żadna kwestya, bo taka kwestya wogóle nie istnieje. Czemś wyższem? Phi! Najwyższem, poznawalnem jest CZARNY PAPIER... Czemś wyższem? No powiedzno mi moja droga, jak sobie wyobrażasz to „wyższe“? Czem chciałabyś zostać? Powiedz, a śmiało, mam trochę czasu zbędnego! Milczysz?... jeszcze milczysz... Czyżbyś nie miała do mnie zaufania?
Nie było odpowiedzi.
Po chwili dopiero ozwała się pytająca:
— To prawda. Nie jestem w stanie określić formy bytu innej jak nasza. Ale czemuż ja to czuję? Dlaczego tęsknię? Czy tęsknić można za absurdalnem, za niemożliwem. Czuję...
— Oczywiście! I ja też czuję... — przyznała mentorka.
— Naprawdę! A co? — spytała rozkosznie zdziwiona.