Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/26

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Nie. Nie pójdę. Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie to jest.
    — Wszędzie i nigdzie.
    — Nie rozumiem.
    — Wiem to. Teraz powiedz mi, skąd wiesz o tej ulicy.
    — Nie mogę powiedzieć!
    — No to już dobrze! — zaśmiał się stary. — Nie powiedział ci tego, przypuszczam, żaden porządny człowiek.
    — Nie, to mi się tak przywidziało.
    — Wybornie! Wyśmienicie! — radował się Jan Bylejaki. — Jednemu się to przyśni, drugiemu się zjawi na jawie w danym momencie. Wybornie. Powiadam ci: chodźmy!
    Wzbraniał się.
    — Niech mi pan powie, gdzie to jest i co tam jest. Pójdę sam.
    — Tego niema nigdzie! Rozumiesz? Tak jak niema nigdzie szczęścia ani miłości, ani dobroci, ani jasnowidzenia. Ale to jest wszędzie, bo nastąpić może jak tamto wszystko, w tej chwili i za sekundę możesz stanąć na ulicy Dziwnej, która wiedzie poprzez życie. Ulicą Prostą, Dostojną, Senatorską chodzą tak zwani ludzie porządni, my zaś chadzamy ulicą Dziwną, Przepastną, Zaświatową.