Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/24

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    żołnierza, musiał przejść w poprzek ulicę. Nie namyślając się, wstąpił wbrew swojemu przyzwyczajeniu, w błoto. Doznał tylko na sekundę niemiłego wrażenia, jakby zdziwienia, że oto robi coś zgoła głupiego, ale brnął dalej.
    — Proszę pana — rzekł uchylając kapelusza — gdzie to jest ulica Dziwna... Zna pan tę ulicę?
    Policyant spojrzał nań z góry. Obserwował go przez długą chwilę, potem obrócił się na pięcie i odszedł wolnym krokiem. Był widocznie obrażony.
    Odetchnął głęboko. Gdyby wypadało, byłby ucałował stróża bezpieczeństwa publicznego. Więc wszystko to jest zwyczajnem głupstwem, pomyślał.
    Zawrócił i zaczął szybko iść w kierunku sklepiku, gdzie się jeszcze świeciło.
    W sklepiku było trochę ciasno. Stanął przy ladzie obok jakiegoś starszego jegomości, który widocznie nie był całkiem trzeźwy. Cuchnęło odeń silnie. Z trudem szukał pieniędzy w kieszeni spodni i liczył potem mozolnie.
    Coś go tchnęło i spytał po cichu:
    — Proszę pana... czy zna pan ulicę Dziwną? Jegomość liczył dalej pieniądze, nie dosłyszał pytania. Wreszcie otrzymał swój pakiet,