Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/216

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    ∗             ∗

    — Jesteś dziś rozmarzony? Co? — pytała WODA.
    — Jak zawsze... jak zawsze! wtrącił CHLEB i zaśmiał się.
    Młody, 18-letni student leżał na skrawku trawy nad wodą. Nad nim kołysała się wiecha pszenicy.
    Nie mówił nic.
    Zapatrzony w to, co wszyscy zwą „rzeczami nieistniejącemi“, milczał.
    A tymczasem te rzeczy wywoływały w nim ustawiczny, gorący, niemy krzyk:
    — Cuda! Cuda! Cuda!
    To nie świat mu się tak podobał.
    — Cóż świat? Phii! To zachwycanie się... a dźbełkiem... a trawką... a mrówką... ha, ha, ha... My jesteśmy dzieci wieku, dzieci wieku. Zresztą to jest tam w książce, w literaturze... pełno tego. Teraz zaś mościdzieju: Są wakacye! Rozumiesz pan? Ha? A w środku wrzeszczało ciągle, a ciągle:
    — Cuda! Cuda! Cuda!
    Takie już głupie wrzeszczenie.
    A tymczasem Chleb zapytał przymilnie:
    — Trzaby na podwieczorek! Nie głodno osobie?