Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/13

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Brał je łaskawie po kolei i przyciskał do piersi.
    Od dotknięcia jego rąk i szaty stawały się srebrzyste i piękne.
    Gołębie opowiadały, co widziały.
    Jak daleko sięgnąć mogły wzrokiem, wszędy na całym świecie pracowali ludzie. Ścinali lasy, karczowali poręby, drążyli się w głąb ziemi, szukając kopalin użytecznych, inni zaś, pozornie nic nie czyniąc, wytężali myśl nad sprawami świata, albo znów dumali o tem, żali w zaświatach, w przepastnych głębiach przestrzeni, znajdują się twory podobne ludziom, stworzone na ich podobieństwo. Znów inni zatapiali się w pytaniach o początku i sensie świata, byli zaś i tacy, którym ponad wszystko stało prawić, jak to żyć trzeba poczciwie i zgodnie z wolą bożą.
    Wszędy zaś, przy każdej gromadzie siedział zawsze Człowiek z wiadrem i poił spragnionych wodą dobytą z głębi ziemi, wspólnej rodzicielki wszystkich.
    Gdy to mówiły gołębie, zjawili się u studni ludzie, pić żądający.
    Człowiek z wiadrem wstawał niechętnie i napoił ich, a oni odeszli.
    Ale zbrakło wody dla ostatniego.