Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ogromna radość zalała duszę udręczonego. Kwiat bolu począł śnić iż wyda owoc czasu sobie właściwego, zawołały tedy usta: Więc ty jesteś śmierć, wyzwolenie?
A od okrętu wiatr poranny przyniósł tejże chwili cichy, spokoju dokonanego dzieła pełny akord:
„Oto bije godzina światłości dla promienia idącego odemnie!
Oto utracony jest koniec śmierci, oto wieczyste zmiłowanie postawiło stopę na paszczy ciemności i zawarła się na wszystkie czasy...
Tejsamej chwili przybiła do piaszczystego brzegu łódź z zaśnionym człowiekiem.
— Czy kończyć? — pytał jeden oprawca drugiego, spoglądając na martwo leżącego skazańca.
— Niema potrzeby... myślę. Chodźmy!
I poszli ku miastu.

Otoczyli go ludzie, domy, wszedł w życie zadziwiony i nierychło nauczył się nieokazywać zdumienia, jakto czynili inni. Tak mniemał bowiem, że wszyscy udają obojętność, będąc ciągle w duszy olśnionymi i zdumionymi tem co umyślnie... może umyślnie.