Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niewoli gród...
Zburzyły wichry duchy
I każdy niesie krzyż...
Bierwiono każdy wlecze
Mój LUD.
Przenosi ściany wzwyż...
Nad mgły, nad zawieruchy...
Serca człowiecze.

Rozchwiały się pieśnią ciemności... roztętniły, dodając ech, dodając modulacyi nieskończonych, jakby wszystko jeszcze było za małe, zbyt nikłe.
Ludzie powtarzali słowa niejasne, radosne, pełne obietnic, łkali...
Przerywano okrzykami.
Chwilami słychać było teraz głos mowcy.
— ...symbolem odnowy... ruchu zbiorowego w przyszłość... Jakiż naród widział podobny czyn? W ciszy głębokiej, kiedy prześladowcy zasnęli, zeszedł anioł z nieba i usiadł na grobie. I pękła płyta, gdy jej dotknął dłonią...
Jakaś grupa poczęła śpiewać. Uciszono śpiewających.
— ...bo oto Pan woła cię na ucztę, a chleb, który z tobą łamać pragnie, jestto nowe życie... a wino, które chce z tobą dzielić, to krew odnowy. Zaprawdę... któż widział taką komunię narodu od kiedy istnieją narody ziemi!