Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wśród ciszy poczęło coś dzwonić. Od czasu do czasu brzękło coś, jakby opadła jakaś ogromna kropla wody.
— Dzyńńń!
— ...więc patrzy świat zdumiony na duchy-żórawie, które za cichym głosem płyną ufne, beztroskie... klucz karny i potężny tą powolnością dla głosu...
— Dzyńńń!
Podniosły się głosy oburzenia.
— Cóżto za cymbał tak dzwoni... wyrzucić go!
— To nic! Kontrola osi... głupstwo. Nie przerywać! Cicho!
Znowu wybił się głos mowcy.
— ...nie wiedział wróg, że na pustce wioski małej przystanął orszak królewski, korowód sławy. I któż znał nazwę tego miejsca wczoraj jeszcze?
— Dzyńńń! — brzęczało coraz bliżej.
— Podobnie nikt nie zna przed bitwą nazwy, która złotymi zapisze się głoskami w Panteonie serc, nikt nie wie, gdzie leżą nasze przyszłe Grunwaldy ducha... I może właśnie tu... może właśnie tej nocy...
— Dzyńńń!
Wszczął się rumor.