Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nował troskliwiej jeszcze niż zwykle skarogniadego kucyka i siodełko czyścił starannie, lecz serce mu się ściskało na myśl, że może to wszystko niezadługo do kogo innego należeć będzie.
— Nie, nie — mówił żałośnie do stangreta — takiego zdolnego panicza niema drugiego na świecie. Czy to ja mało ich uczyłem konno jeździć, ale takiego nie widziałem. Siedzi na koniu, jakgdyby przyrósł do niego; a dobry, a poczciwy, co to za serce! Nigdy nie zapomnę, jak Janka kalekę posadził na kucyku. Z takim paniczem miło człowiekowi jeździć, bo to wszyscy ludzie w całej okolicy przepadają za nim.
Wśród tego zamieszania ogólnego, jedna tylko osoba nie okazywała prawie żadnego niepokoju, tą osobą był mały lord spadkobierca, który niezadługo miał utracić tytuł lorda i stanowisko spadkobiercy. Gdy się o tem dowiedział, w początkach coprawda sprawiło mu to pewną przykrość, lecz żadne uczucie nieszlachetne nie zbudziło się w jego sercu. Hrabia sam uwiadomił go o wszystkiem, chłopczyk słuchał z natężoną uwagą, obie rączki położył na kolanach dziadka, twarzyczka jego przybrała wyraz powagi, a nawet smutku; gdy hrabia umilkł, odezwał się drżącym nieco głosem, westchnąwszy z cicha:
— Tak mi jakoś dziwnie... tak dziwnie... nie wiem... co myśleć.
Hrabia patrzał na niego w milczeniu. Jemu