Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

także było dziwnie, doznawał nieznanego w całem życiu uczucia; coś mu ściskało serce, ściskało boleśnie i coraz więcej na widok chmurki, która w tej chwili zasępiła twarzyczkę dziecka; tę wdzięczną twarzyczkę widział dotychczas zawsze wypogodzoną i wesołą.
— Czy ta pani zabierze zaraz Kochańci willę i karetkę, którą jej dziadunio podarował? — zapytał Cedryk niespokojnie.
— Nie, nie — odrzekł hrabia z wielką stanowczością — bądź spokojny, nikt jej nic nie odbierze.
— Aa! — zawołał chłopczyk z uczuciem ulgi. Po chwili podniósł oczy na starca, a oczy te miały wyraz rozrzewnienia i łzami były zamglone.
— Czy ten drugi chłopczyk będzie teraz tu mieszkał? — zapytał głosem drżącym i przytłumionym — i będzie dziaduniowym chłopczykiem, a ja nie?
— Broń Boże! — zawołał hrabia z taką siłą, że Cedryk zadrżał nagle.
— A ja myślałem... ja myślałem... — podskoczył rozweselony, ujął dłoń hrabiego w obie rączki i patrząc mu w oczy, mówił dalej — to ja tu będę mieszkał, i będę dziaduniowym chłopczykiem, i dziadunio będzie mnie kochał tak samo, jak wprzód, chociaż nie jestem już lordem, ani hrabią?