Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To też w sklepiku było ciągle pełno, rozmowa ani na jednę chwilę nie ustawała.
— Jeśli mam szczerze wypowiedzieć osobiste swoje przekonanie, łaskawi państwo — mówiła miss Diblet do kupujących, zebranych w sklepiku — to powiem, że to jest słuszna kara Boża dla hrabiego. Niegodnie się obszedł z tą młodą wdową, wydarł jej dziecko, teraz ma za swoje. Tamta druga wcale niepodobna do tej. Choć hardo patrzy czarnemi oczyma, nie wygląda wcale na panią. Tomasz powiada, że wstydziłby się u niej służyć, choćby go złotem nawet obsypała. I chłopiec podobny do niej, ani się umywał do tamtego. Tymczasem stary hrabia, jaki jest, złośnik, bez serca, do wnuka jednak tak się przywiązał, że wpadł w rozpacz. Co z tego będzie, Bogu jednemu wiadomo; o mało nie zemdlałam, jak przybiegła tu do mnie parę dni temu Joasia i zaczęła wszystko opowiadać.
W samym zamku panował większy jeszcze rozruch, aniżeli w okolicy. W bibliotece hrabia naradzał się codziennie z panem Hawisamem, a w izbach czeladnich tenże sam przedmiot roztrząsany był nieustannie przez Tomasza i resztę służby. I w stajniach nie mówiono o czem innem, robota odbywała się niedbale, stangreci i masztalarze co innego mieli teraz na głowie. Wilkins był nadzwyczajnie przygnębiony. Pil-