Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

by sie przyzwycaiła, kieby sie urodziła pomywackom. A ja wolę scury, nizeli karaluchy.
— I jabym też wołała — odpowiedziała Sara. — Zdaje mi się, że prędzejbym się pogodziła ze szczurem niż z karaluchem.
Czasami Becky nie odważała się pozostawać dłużej, jak parę minut w jasnym i ciepłym pokoju; w takich razach dziewczynki wymieniały tylko parę słów pomiędzy sobą, poczem małe zawiniątko wędrowało do staroświeckiej torebki, którą Becky nosiła pod fartuchem, przywiązaną do pasa kawałkiem tasiemki. Szukanie i wynajdowanie różnych smakołyków, które można było zapakować w małem zawiniątku, dodawało życiu Sary nowego uroku. Ilekroć wychodziła lub wyjeżdżała na spacer, zawsze rozglądała się skwapliwie po wystawach sklepowych. Gdy po raz pierwszy przyniosła do domu parę pierożków z mięsem, zrozumiała, że teraz dopiero odkryła to, co potrzeba; gdy je wydobyła, oczy Becky zajaśniały radością:
— Ach, panienko! — zamruczała. — To-to bedzie i smacne i pozywne! Najlepse to, jak sie cłek moze pozywić. Ciastko z kremem to dobra rzec, ale sie tak rozpływo, jak... panienka pewnie wi, co chcę powiedzieć. A to, co mi tera panienka przyniesła, to dopiero cłek pocuje w zołądku.
— No, no! — zawahała się Sara. — Nie wiem, czy