Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podsuwała te myśli sędziom z jakąś złą zaciętością. Widać było, że wczytała się do głębi w ten list fatalny, i zbadała go do gruntu.
Wypowiadała to wszystko, nie bacząc na następstwa, choć, oczywiście, przewidywała je. Być może, przed miesiącem już przychodziło jej na myśl, aby list w sądzie przeczytać, ale wahała się do ostatniej chwili, teraz leciała jak w otchłań, paląc za sobą mosty. List, odczytany głośno przez sekretarza, wywarł wstrząsające wrażenie.
Przewodniczący zapytał Miti, czy uznaje ten list za swój.
— Ja go pisałem, ja — zawołał Mitia. — Nie napisałbym go, gdybym nie był pijany. O! Katiu! Katiu! Jakże my się strasznie nienawidzimy, tylko, że ja kochałem cię nawet poprzez nienawiść, ty mnie zaś nigdy.
Mitia umilkł, załamując rozpaczliwie ręce. Prokurator i obrońca zadawali Katarzynie szereg krzyżujących się pytań, co mianowicie skłonić ją mogło do zatajenia aż dotąd tak ważnego dokumentu i dlaczego zeznawała najpierw w zupełnie innym duchu?
— Kłamałam! tak, kłamałam przeciw prawdzie i sumieniu, przeciw czci własnej! bo chciałam go ocalić, właśnie dlatego — krzyczała Katarzyna, blizka, zda się, szaleństwa. — Lekceważył mnie zawsze, pogardzał mną od początku, od pierwszej chwili, gdym poszła do niego, prosząc o pieniądze. Patrzył wciąż na mnie tak, jakby mi chciał powiedzieć, a przecież tyś pierwsza do mnie przyszła. Nie rozumiał mnie wówczas, nie pojął, on nie jest w stanie zrozumieć nic szlachetnego, są-