Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groźnie w oczy woźnemu, potem rzucił go o ziemię z niezmierną siłą. W tej chwili podbiegła straż i wyprowadziła szaleńca, który wydawał wciąż dzikie okrzyki i mówił coś bez związku.
Podniosła się wrzawa. Przewodniczący zgromił surowo prystawa, który wprowadził Iwana i miał go na oku, zanim ten wszedł do sali. Prystaw usprawiedliwiał się, że świadek zachowywał się przedtem zupełnie spokojnie i że lekarz nawet uznał go za zdolnego do składania zeznań. Zaledwie się to wszystko uspokoiło, zaszła nowa scena. Oto Katarzyna Iwanówna dostała ataku nerwowego i oświadczyła, wśród głośnych łkań, że nie da się wyprowadzić, bo ma do złożenia jedno jeszcze ważne zeznanie.
— Czuję się w obowiązku złożyć tu jeszcze jedno zeznanie, koniecznie, koniecznie. Oto list, proszę, przeczytajcie go panowie, tylko zaraz! zaraz! To list od niego, od niego! — mówiąc to, ukazywała na Mitię. — To on zabił ojca, obaczycie i zaraz obaczycie, przekonacie się. Pisze tu do mnie, że zabije ojca i jak go zabije. A tamten chory, w szaleństwie mówił, w malignie, od trzech dni już widzę, że on jest w malignie.
Wykrzykiwała tak na cały głos, wychodząc prawie z siebie. Sędzia wziął z jej rąk list i podał go przewodniczącemu; list był pisany przez Mitię, po pijanemu, ten sam, który Iwan nazywał ściśle matematycznym dokumentem. Za taki też przyjął go sąd i gdyby nie ów nieszczęsny dokument, Mitia nie byłby tak doszczętnie zgubiony. Katarzyna zakryła oczy rękami i łkała cicho, po-