Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potwora nienawidzę, t. j. Dymitra, nie myślę go zbawiać, niech zgnije w kopalniach. Hymn swój niech śpiewa. — Ach! pójdę jutro i wszystkim im w oczy plunę.
Zerwał się, a zrzuciwszy z głowy mokry ręcznik, biegać zaczął po pokoju szybkim krokiem. Alosza zrozumiał, że Iwan ulegać musi w tej chwili jednej z tych halucynacyi, o których wspominał. Chciał pobiedz po doktora, ale bał się zostawić brata samego. Iwan tymczasem mówił coraz więcej, ale zupełnie już bez związku, wymawiając słowa coraz mniej wyraźnie. W końcu zachwiał się i byłby z pewnością upadł, gdyby Alosza nie podbiegł w porę. Udało mu się zaprowadzić go do łóżka i ułożyć do snu. — Po niejakim czasie chory zasnął głęboko. Alosza przesiedział nad nim dwie godziny, nasłuchując oddechu, który zdawał się być równy i spokojny. — Wtedy Alosza położył się na kanapie, pomodliwszy się wpierw za braci.
Rozumiał pasowanie się Iwana. „Męki zbudzonego sumienia i dumne postanowienie. Bóg i Jego prawda, którą dotąd odrzucał, oblegają to harde serce, które poddać się nie chce, ale Bóg zwycięży ostatecznie” — myślał Alosza.
„Albo więc brat mój podniesie się w świetle prawdy, albo zginie pod ciężarem nienawiści, mszcząc się sam na sobie za to, że służyć musi temu, w co nie może uwierzyć.” Na tę myśl, Alosza uśmiechniął się gorzko i pomodlił się osobno za Iwana.