Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bynajmniej nieprzystępni dla przekupstwa. Zadanie Aloszy ułatwione jeszcze było tym szczególnym urokiem, jaki wywierał on na wszystkich, którzy się z nim stykali. Musiał jednak używać pieniędzy i wódki, jak inni.
Na trzecim etapie, Alosza i Grusza, przebrani za chłopów, oczekiwali na więźniów, wmieszani w tłum miejscowy, który wyległ na ulicę dla przyjrzenia się skazanym. W chwili, gdy Bondarew zsiadł z konia, Alosza zbliżył się do niego i zaprosił go dobrodusznie do swojej chaty na kieliszek i zakąskę. Był to fakt bardzo powszedni i oficer nie dał się dwa razy prosić, przeczuwając suty poczęstunek, którego mu zwykle po drodze nie szczędzono. Tam Alosza, który był w zmowie z gospodarzem owej chaty, zabawiał go rozmową, podsuwając mu stale kieliszki mocnej, w istocie doskonałej, wódki.
— Gdzie to wasza wielmożność prowadzi tych biedaków? — pytał niewinnie Alosza.
— Biedaków! To zbóje! zwłaszcza ten trzeci, zabił on dwie swoje żony i dwóch braci.
— Dwie żony i dwóch braci! — powtórzył z podziwem Alosza.
— I to w okropnych mękach. Ale zkąd to macie taką wyśmienitą wódkę? — spytał podejrzliwie Bondarew, — już ja tu nosem czuję, że musicie prowadzić kontrabandę.
— Boże uchowaj — bronili się obaj. — Mamy w mieście kuma gorzelnika, ten nam przysłał parę baryłek. Jeżeli wasza wielmożność raczy pozwolić, służyć możemy.