Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nieznaczny uśmiech przemknął przez usta Aloszy.
— Słuchaj, bracie — mówił spokojnie. — Grusza i ja pójdziemy za tobą w przebraniu aż do trzeciego etapu. Ty staraj się spać i nabierać sił przez pierwsze dwa dni, na trzecią noc bądź gotów. Przyniosę ci przebranie, które włożysz na siebie i uciekniesz; Grusza czekać będzie na ciebie. Wszystko już gotowe, trójka, która cię odwiezie do dworca, pasporty i bilety kolejowe.
— To cudownie! — zawołał uradowany Mitia. — Jak to dobrze, że to ty kierujesz wszystkiem, jak anioł stróż, miałem cię zawsze za anioła.
Bracia uściskali się.
W tej chwili wszedł odźwierny, oznajmiając, że Konstanty Semenowicz Bondarew czeka już konno, gotów do drogi i klnie straszliwie.
— Obiecuje, że poganiać was będzie knutem — to bardzo gwałtowny człowiek.
— Pijany poprostu — rzekł Dymitr, wruszając ramionami. — Do widzenia Grusza, bywaj zdrów Alosza!
Na dziedzińcu więziennym słychać było zmieszane głosy ludzkie, nad którymi górował ochrypły, pijacki głos Bondarewa. Dymitr wyszedł blady, z zaciśniętemi zębami i stanął pomiędzy dwoma złoczyńcami. Bondarew obsypał ich wszystkich przekleństwami i mały oddział wyszedł z dziedzińca. Na ulicy oczekiwały już trzy kibitki, na które wsadzono więźniów.
— Cierpliwości bracie! — zawołał Alosza.
Wszystko odbyło się, jak przewidział Iwan. Wiadomo, że urzędnik i żołnierz rosyjski nie są