Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to wszystko jedno. To straszne, Aleksy Fedorowiczu, on już nikogo nie kocha... — płakała.
Dymitr uspokajał ją.
— Nie płacz Grusza, przeciwnie, kocham cię bardzo, ciebie, Aloszę, Iwana i...
— I Katarzynę Iwanównę, — zawołała Grusza z uniesieniem.
— Tak, Gruszo! i Katarzynę, kocham teraz wszystkich, nie umiem już nienawidzieć.
Grusza wybuchnęła śmiechem.
— Zwaryował zupełnie, wszystkich chce kochać.
— Nie inaczej, i ty tak samo, ty także musisz wszystkich kochać.
— Nawet Bondarewa?
— Nawet Katarzynę Iwanównę — odparł poważnie Mitia.
Wspomniany Bondarew był to ograniczony, brutalny oficer, który prowadzić miał partyę, więźniowie byli obecnie zdani na jego łaskę.
— Bracie! — rzekł Alosza — Katarzyna już nie przyjdzie i poleciła mi pożegnać cię i pobłogosławić na drogę. Mnie zostawiła wykonanie planu ucieczki.
— Tobie! jak to dobrze, ty już potrafisz wyprowadzić ich wszystkich w pole, mój ty święty obłudniku. Czy wiesz, że ty jesteś straszny człowiek?
Alosza uśmiechnął się słabo.
— Przyrzeknij mi tylko, że spełnisz wszystko, czego od ciebie żądam — rzekł prawie uroczyście do brata. Mitia bez chwili wahania zgodził się na wszystko.